Martwi mnie jedna rzecz. Ktoś porównał Amelię do Bridget Jones. Moim zdaniem kompletne nieporozumienie i bzdura. Ameila to przecież (tak w skrócie, więc się nie denerwujcie) przede wszystkim potrzeba miłości- tej bezwarunkowej i jedynej (plus sympatia do pozytywnych maniii i przywar oraz niechęć do tych, którzy nie szanują innych ludzi, n'est-ce pas?) Bridget to z kolei rzecz o kompleksach i rozpaczliwej chęci raczej dorwania faceta niż znalezienia prawdziwej odwzajemnionej miłośći. Duży duży błąd.